Budzą nas fale rozbijajace sie o klif na ktorym spalismy. Na naszej malej kuchence gotujemy wode na kawe i jemy kanapki z amerykanska konserwa. Szybko robi sie bardzo cieplo, wiec idziemy na plaze. Po kilku godzinach leniwego opalania sie w kalifornijskim sloncu i plywania w oceanie zwijamy obozowisko i ruszamy do San Diego – miasta na granicy z Meksykiem, w którym czuć już Meksyk.
Stare miasto w SD wyglada jak z filmu „Zorro”. Pustynne otoczenie, stare budynki jak z westernów i wszędzie meksykańskie flagi i kaktusy. Poza klimatycznymi hotelikami i restauracjami jest tu pełno straganów z meksykańskimi pamiątkami.
Jednak poza starym miastem San Diego nie różni się niczym od miast, które widzieliśmy już w USA wcześniej.
Wieczorem czekamy na naszego znajomego Meksykanina, Nemo, z którym będziemy podróżować po Meksyku. W nocy ruszamy na granicę z Meksykiem!
Większość Amerykanów odradzala nam wyjazd do Meksyku, mowiac ze jest tam teraz bardzo niebezpiecznie (na porzadku dziennym porwania, strzelaniny itd.), generalnie słyszeliśmy same złe rzeczy o Meksyku i aktualnej sytuacji w tym państwie. Ale nie wybaczylibysmy sobie gdybysmy nie pojechali tam bedac tak blisko. Tak wiec przez najblizsze dni moze nie byc z nami kontaktu, trzymajcie za nas kciuki, a jesli za dlugo nie bedzie znaku zycia to wyslijcie ekipe ratunkowa ;).