środa, 4.12.2013
Dalej czekamy na busa (trwają dłuugie formalności i kontrole) więc kolejny dzień spędzamy w Sydney. Spotykamy się z Grześkiem i Jackiem na przystani promów w centrum – płyniemy dzisiaj do dzielnicy Manly specjalnym promem z którego można podziwiac panorame miasta razem ze słynną operą.
Grzesiek zaprosił nas do Manly do tajskiej restauracji swojego kolegi – który ma 27 lat i kilka lat temu został właścicielem restauracji w której wcześniej pracował – kolejny przykład, że w Australii także spełnia się „american dream”. Generalnie kogo byśmy tu nie spotkali to każdy radzi sobie świetnie, Polacy kilka miesięcy po przyjeździe zarabiają już tyle żeby zapłacić za wypasione mieszkanie, kupić samochód i jeszcze sporo odłożyć.
Rejs promem robi duże wrażenie – z tej perspektywy opera wygląda dużo ciekawiej. Zatoka pełna jest luksusowych jachtów i żaglówek, które śmigają koło promu.
Manly kojarzy nam się z polskim Sopotem – no może poza palmami i pogodą ;). Wypoczynkowa dzielnica z deptakiem położonym przy samym oceanie.
W restauracji wita nas właściciel, Tom. Całe wyposażenie lokalu to oryginalne meble sprowadzane z Tajlandii, przez co panuje tu niesamowity klimat. Zamawiamy trochę w ciemno bo orientalne nazwy niewiele nam mówią. Najpierw dostajemy przystawki w postaci małych pierożków i soku z granata. Potem danie główne – zupa z kaczką i liczi, która jest jednocześnie bardzo słodka i niesamowicie ostra, sałatka z krewetkami i pare innych cudów kulinarnych.
Co ciekawe, dowiadujemy się że w Australii można przyjsć do restauracji ze swoim alkoholem kupionym w sklepie jeśli dana restauracja nie oferuje alkoholu lub jeśli przyniesiemy alkohol jakiego akurat w tej restauracji nie serwują. Ale alkoholu nie kupimy tu na stacji benzynowej, w markecie czy zwykłym sklepie, a jedynie w specjalnych Bottle Shopach, które mają pozwolenie na jego sprzedaż.
W restauracji spotykamy się z Polakami, z którymi kontaktowaliśmy się wcześniej przez facebooka – Anią i Krzyśkiem, którzy mieszkają i pracują tu od kilku miesięcy a przyjechali tu z programu na Politechnice Wrocławskiej, której absolwenci jako jedynej uczelni w Polsce bez problemu dostają wizy pracownicze.
Wieczorem znów wracamy promem i tym razem podziwiamy nocną panoramę miasta.
P.S. Podczas spaceru w Manly trafiliśmy na tutejsze nietoperze – okazuje się że nawet one są tutaj bardziej groźne, przynajmniej z wyglądu – są kilka razu większe od tych europejskich a ich skrzydła mają rozpiętość ponad pół metra! Chyba nikt by nie chciał, żeby taki potwór wplątał mu się we włosy 😉
Dziękujemy Grześkowi za wspaniałą kolację!